Najpierw uczciwie muszę przyznać – nie przepadam za romansami. Czytam je od czasu do czasu, a potem zgrzytam zębami na sztuczne dialogi, banalność fabuły czy żenujące sceny erotyczne. W książce, o której poniżej, najmniej było tych ostatnich. Za to aż roiło się od nienaturalnych rozmów, a i fabuła miejscami pozostawiała wiele do życzenia. No ale, bądźmy szczerzy, nie dla fabuły recenzuję tę książkę. Recenzuję ją, ponieważ jej główny bohater, Austin, jest niewidomy, a ja czerpię niezdrową satysfakcję z czytania nie najlepszych powieści z osobami z niepełnosprawnością wzroku w roli głównej. Od razu też zaznaczę, że recenzja może zawierać spojlery, więc jak coś, czytacie na własną odpowiedzialność.
Nasz bohater ma 20 lat i mieszka wraz z nadopiekuńczą matką oraz mniej nadopiekuńczą babcią. Poznajemy go, kiedy wychodzi z siedziby urzędu do spraw orzekania o niepełnosprawności, a pewien miły pan pomaga mu zejść ze schodów. Potem Austin idzie sobie na przystanek, korzystając ze ścieżki dotykowej i charakterystycznego zapachu przystanków ogólnie – zawsze tam śmierdzi. Chłopak jest generalnie bardzo wrażliwy na zapachy, co ma duże znaczenie dla dalszej części tej książki (to w końcu romans, a w zapowiedzi napisane jest, że poznawać go będziemy wszystkimi zmysłami.)
Austin zapewnia nas, że dotarł na przystanek bez problemu, bo pokonywał tę trasę wielokrotnie, niemniej jednak widać, że cała wyprawa jest dla niego dużym wyzwaniem i bardzo się denerwuje, że popełni jakiś błąd, na przykład nie wsiądzie do odpowiedniego autobusu. Swoją drogą, zbiorowość ludzka jest w tej historii pokazana bardzo negatywnie – wszyscy gdzieś się spieszą, nikt Austinowi nie pomaga, a zamiast dowiedzieć się, jaki numer ma autobus, który właśnie podjechał, może liczyć jedynie na poszturchiwania czy ciche syknięcia, że przeszkadza. No więc na przystanku był tłum, ale nikt nie powiedział Austinowi, jaki numer autobusu podjechał. Takie sytuacje się oczywiście zdarzają, sama scena została jednak opisana dość specyficznie – trochę tak, jakby ci wszyscy ludzie nagle zniknęli albo wsiedli do tego jednego autobusu, który, jak się potem okazało, był właśnie tym, na który czekał Austin! Ale spokojnie, ukazanie tej ogólnoludzkiej znieczulicy było konieczne, żeby mógł nadejść Tim i dźwięcznym głosem oświecić naszego bohatera, że to był 173. Owszem, czytanie tego było żenujące.
I tak właśnie wyglądał początek relacji Austina i jego… chłopaka. Moje wyrażone wielokropkiem wahanie jest całkiem uzasadnione. Bo widzicie, oni spędzają ze sobą naprawdę mało czasu. Jasne, są młodzi, zakochani i weszli w swój pierwszy intensywny związek. Z tym że totalnie nie przemawiają do mnie motywy ich działania, nawet (a może zwłaszcza) po tym, jak dowiadujemy się, z jakich to prywatnych powodów Tim w ogóle się do Austina odezwał. Austin nie miał wcześniej żadnych przyjaciół, ba, nawet znajomych za bardzo nie miał. Nie dziwne więc (ale smutne) że zakochał się bez pamięci. Smutne dlatego, że trudno jest zbudować związek bez wcześniejszych jakichkolwiek doświadczeń w tworzeniu relacji przyjacielskich. Jakoś bardzo mnie uderzyło, że on od razu wchodzi na wyższy level. Efektów tego nie było jednak widać. Jak pisałam, Tim i Austin znali się w tej książce bardzo krótko i dlatego obserwujemy głównie początki ich związku. Przy czym tylko w przypadku Austina wiem, dlaczego się zakochał i jak wyglądał proces uświadamiania sobie tego. Tim wyjaśniał, że przy Austinie może być sobą, ale właściwie nie wiem, co to znaczy. To bardzo ważne, żeby być sobą, tyle że nie do końca rozumiem, kim jest Tim. Tim w ogóle sprawia wrażenie, jakby był zakochany w Austinie od samego początku, bo Austin jest wyjątkowy. Nie mam pojęcia, na czym ta wyjątkowość polega. Piękne wnętrze mnie nie przekonuje nie dlatego, że nie dostrzegam piękna w ludziach, nie widziałam go po prostu u Austina. Wszystko wygląda trochę tak, jakby autorka połączyła ze sobą pozornie pasujące do siebie elementy, a jednocześnie zabrakło czegoś, co by tę historię naprawdę spoiło. Mało wiarygodne powody postępowania bohaterów są w ogóle problemem tej książki. Niby cała fabuła jest jakoś uzasadniona, a jednak coś w niej i tak zgrzyta.
Być może czepiam się dlatego, że zbyt wiele wymagam od romansu. Ostrzegałam, że ich nie lubię, weźcie to pod uwagę. Nie lubię też głównego bohatera. Zastanawiam się, czy przeszkadza mi jego brak samodzielności. Chyba tak. Ale jeszcze bardziej to, że właściwie, mam wrażenie, ten związek to trochę niesymetryczna relacja i w dużej mierze opiera się na opiece Tima nad Austinem. Wiecie, Tim naprawdę się o Austina troszczy. Zresztą fajnie została pokazana różnica postrzegania troski matki a troski osoby, w której jest się zakochanym. Jednocześnie nawet kiedy widać wzajemność w tej trosce, to nie możemy zapomnieć, że to Tim opiekuje się Austinem. To zrozumiałe, Austin po pierwsze niewiele umiał i naprawdę tej opieki w wielu przypadkach wymagał, po drugie, nie miał doświadczeń w tworzeniu jakichkolwiek zdrowych relacji z rówieśnikami i prawdopodobnie nie zdołał się tej troski o innych nauczyć.
Uwaga, wchodzimy w sferę ważnych spojlerów. Liczyłam na naprawdę porządne zakończenie. Otóż po krótkim, pełnym fascynacji i wzajemnego idealizowania związku chłopaki przestają się spotykać, a Austin trafia na bodajże Nadmorski Uniwersytet Medyczny (daleko od domu) na którym zaczyna szlifować swoje genialne umiejętności gry na fortepianie. Ponoć jest faktycznie dobry. Jednocześnie znacznie się przez te pięć lat usamodzielnia. Dostaje też psa przewodnika i tu, co również doceniam, pokazane jest, że między wyrażeniem zgody przez fundację, że takiego psa się otrzyma, a przekazaniem zwierzaka właścicielowi czeka i psa, i osobę niewidomą jeszcze naprawdę sporo pracy. Nic mi nie wiadomo, żeby usamodzielnianie się Austina obejmowało ogarnięcie, że na świecie istnieją telefony i komputery dostępne dla osób niewidomych, ale przynajmniej gotować sam umie, a i ludzie nie są tacy źli. Nie wiem, czy to było zamierzone, czy nie, ale postrzeganie ludzi i czegoś tak by się wydawało obiektywnego jak pomoc, której udzielają, jest bardzo zależne od poczucia własnej wartości i ogólnego zdrowia psychicznego. Mam wrażenie, że im lepiej czuję się ja, tym lepiej postrzegam ludzi. Nawet jeśli ten optymizm nie zawsze jest zgodny z prawdą, a niektórzy nazwą go naiwnością, to jednak łatwiej mi się z nim żyje i dlatego nie chciałabym go tracić.
Naprawdę widać ten progres w życiu Austina. Zresztą, ważne zmiany przechodzi także jego nadopiekuńcza matka. Nadal jest nadopiekuńcza, ale stara się być bardziej wsparciem niż przeszkodą w życiu syna. Miałam chyba nadzieję, że to jest książka o krótkim, bardzo intensywnym związku młodych chłopaków, zwłaszcza że Austin w tej książce wygląda na młodszego, niż wskazuje jego metryka. Ale nie, bo po pięciu latach, kiedy Austin kończy swój dyplomowy występ, pojawia się Tim, zgodnie z rzuconą przed pięciu laty obietnicą jako pierwszy składa mu gratulacje i… już jest w porządku. Niby autorka stara się pokazać charakterystyczną niezręczność spotkania po latach. Ostatecznie najważniejsze jest jednak to, że chłopcy znowu się widzą i wreszcie, wreszcie mogą być razem, teraz już tak na poważnie! Nie mieli ze sobą kontaktu przez pięć lat? Prawda, ale już mają, więc problemu nie ma.
Serio, ta książka miała szansę, by stać się naprawdę akceptowalnym romansem, ale przy takim zakończeniu pozostaje mi tylko pokręcić głową. W końcu przez pięć lat naprawdę sporo się w życiu mogło wydarzyć. Okay, rozumiem, że Tim był pierwszym, który dostrzegł w Austinie kogoś więcej (nie wiem dlaczego, ale jednak dostrzegł) ale gdzie jakakolwiek poważniejsza rozmowa po tak długiej rozłące? Serio, przynajmniej ta poważniejsza rozmowa mogłaby się odbyć, jeśli już żadnych zmian w życiu uczuciowym nie było. Ale nie, jest tylko wspólny wylot do domu Tima następnego dnia (studiuje za granicą.) Pół biedy, że tylko na tydzień, o wspólnym mieszkaniu pomyślą później, kiedy już załatwią wszelkie biurokratyczne sprawy związane z przeprowadzką.
Sama ślepota głównego bohatera została w książce ukazana w taki sposób, że nie wiem, czy mogę się jej czepiać, czy nie. W końcu Austin przez większość fabuły jest naprawdę, naprawdę niesamodzielny i pewne jego charakterystyczne zachowania czy ogólna postawa wynikają nie z powodu niewidzenia samego w sobie, ale z tej niesamodzielności właśnie. Co prawda autorka zdaje się nie orientować, że z dotykowych telefonów komórkowych mogą korzystać także osoby z dysfunkcją wzroku (może to i lepiej, bo wtedy Tim mógłby napisać do Austina na którymś z licznych dostępnych komunikatorów) a nagrywanie wykładów nie jest jedynym sposobem na utrwalanie treści wykładu (serio, on się w ten sposób uczył.) Ale jednocześnie no… Austin robi postępy, zmienia się. Udaje mu się wyjść spod klosza nadopiekuńczej, przerażonej o syna matki. Właśnie, jeszcze raz podkreślę, matka Austina to postać, która przechodzi wiarygodną przemianę. Jakby, nie lubię Austina nie ze względu na to, że jest niewidomy i to zostało źle pokazane, ale po prostu za to, jaki jest.
Na zakończenie powiem coś, co może się wydać niepoprawne, ale widzicie, nie ma nic uroczego w tym, że zakochuje się w nas ktoś, kto musi się nami ciągle opiekować. Ludzie, zwłaszcza tacy, którzy są z nami w związku, mają prawo wymagać od nas czegoś więcej. I tej świadomości mi w „Pocałunkach w ciemności” zabrakło.
Nie mogę jednak zapominać, że to romans. Trochę nieklejący się psychologicznie i z mnóstwem mało realnych dialogów (mam wrażenie, że czasem wystarczyłoby je przeczytać na głos, żeby to zauważyć) ale jednak romans, który niekoniecznie musi być literaturą najwyższych lotów. Kilka razy szczerze się uśmiechnęłam. I choć mój uśmiech nad czytaną lekturą nie jest wyznacznikiem dobrej książki, to zdaję sobie sprawę, że ta powieść może przypaść do gustu osobom, które lubią ten typ literatury. Ostatecznie czytanie ma być przyjemnością, więc wszystkich lubiących romanse (zwłaszcza homoseksualne) zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję. Jestem sceptyczna do całej historii, mimo to cieszę się też, że zwiększa się ilość tekstów kultury, w których istnieje jakakolwiek reprezentacja osób z niepełnosprawnością wzroku.
Wiem, dawno już miałam kończyć, ale dodam jeszcze tylko, że autorka ma zabawne wyobrażenia na temat wykorzystywania zmysłów przez osoby niewidome. Nie twierdzę, że nikt tak nie postrzega świata jak Austin. Z tym że to postrzeganie jest bardzo zgodne z tym, jak zdaje się myśleć wielu widzących, że niewidomi rzeczywistość postrzegają. Jakby dla niewidomych ważniejsze było nie samo odbieranie rzeczywistości, ale różnica między robieniem tego za pomocą wzroku, a przy wykorzystaniu innych, pozawzrokowych sposobów. Cóż, po prostu zwłaszcza na początku bardzo bawiły mnie te opisy.
Książka Nell Grudzień „Pocałunki w ciemnościach” ukazała się nakładem Wydawnictwa Ale.
Pocieszyłaś mnie pod tym względem, że moje poczucie własnej wartości równe jest zeru, a jednak dostrzegam ludzką życzliwość na codzień. 🙂 Ja wiem, dziwne to, ale jest.
Rozumiem tę niezdrową zależność, którą widzisz. Szkoda, że przeczytałam do końca recenzję, bo po jej pierwszej części może sięgnęłabym po książkę, mimo że to nie moje klimaty, ale dowiedziałam się za dużo, żeby mieć z tego frajdę. 😀
Ostrzegałam. Ale i tak pozostało sporo do odkrycia
Kurde… Nie wiem. Jeśli kiedyś natrafię, przeczytam, choćby po to, żeby wejść z Tobą w polemikę, bo prawdopodobnie część rzeczy odbiorę inaczej niż Ty, acz z pewnością również mniej wnikliwie. 😀
Jeśli mniej wnikliwie, to pewnie lepiej dla Ciebie. To w końcu romans. 😀
O chętnie przeczytam 🙂
Przeczytałam i powiem wam, że nie jest to jakaś perwersyjna książka. Bardzo miło się czytało ten romans tych samych płci. Autorka doskonale zna świat osób niewidomych jak i gejów. Naprawdę bardzo fajna książka.